środa, 16 stycznia 2019

Końca nie ma, ale czasu to brak...

Oj, czasu brak i to jak.


Klepsydra jakoś tak przesadnie szybko przesypuje kolejne ziarenka. To potworne i przerażające zarazem, no ale co ja niby mam począć? Trzeba grać w tę grę i nie przestawać. Taki już los zwykłego robota. I nic na to nie można poradzić.
Trzeba więc biegać. I tu i tam. I wszędzie być w jednym momencie. A stopy bolą, a kolorowe skarpetki się dziurawią, a i bez przerwy brudzą...

Eh... Szkoda gadać.

Może wrócę.

A może i nie...

poniedziałek, 14 stycznia 2019

A teraz będzie koniec

Nie no, bez przesady, teraz nie będzie końca. No bo gdzież to tak od razu kończyć po tym jak przed chwilą się zaczęło? Tym bardziej, że jeszcze rozwinięcia tematu nie było, a być powinno.
Ale rozwinięcie tematy będzie kiedy indziej, i też będzie o kolorowych skarpetkach. Będzie kiedy indziej, ale nie dzisiaj. Nie teraz... Bo dzieci płaczą, bo biegają, bo czegoś chcą.

czwartek, 10 stycznia 2019

Zacznijmy zatem od początku



Na początku był chaos. No nie, żartuję przecież. Choć podobno to chaos był na początku według Mitologii, bo według Biblii to było nic. Tak, podobno nic nie było, a później się zrobiło. Niezłe cyrki co nie? Ale tutaj to nie o tym miałem zamiar pisać, a o czymś innym, choć też dotyczącym początku. Ale początku innego, zupełnie, totalnie, niezaprzeczanie.

Skąd więc ma miłość do kolorowych skarpetek? 

To było wczoraj. Nie no, bez przesady, to nie miało miejsca wczoraj, a już jakiś czas temu. Przecież gdybym zakochał się w soxach wczoraj to bym nie zaglądał od razu bloga o nich. W końcu miłość dojrzeć powinna. Oj, powinna.

No dobra. To po kolei.

Było ciepło. Ale to bardzo ciepło, a ja byłem na festiwalu w Opolu Lubelskim, gdzie muzyka grana była wręcz nie z tej Ziemi. Gdzie spało się pod namiotem. I gdzie w końcu to wszystko odbywało się w urokliwym parku, parku osłoniętym drzewami. I były tam też różne stoiska. Stoiska z ubraniami, różnymi. Naprawdę. I było też stoisko ze skarpetkami, których co prawda początkowo kupować nie miałem zamiaru, ale te skarpetki, które ze sobą na ten festiwal zabrałem gdzieś się rozpłynęły. Tak jakby w powietrzu. No to wziąłem parę co by na boso butów nie zakładać. I wiecie co? Początkowo się wstydziłem tych kolorowych skarpetek. Ale gdy na moich stopach zobaczyła je jedna, urodzą, piękną, kasztanowowłosa dziewczyna i kiedy te kolorowe skarpetki stały się pretekstem do tego, aby wspólnie udać się na małe igraszki do namiotu pokochałem je.

Obecnie regularnie odwiedzam pewien sklep ze skarpetkami, w którym kolorowych wzorów jest co niemiara. A i nawet sprezentowałem kilka par tej pannie, z którą od czasu do czasu, nawet pomimo dzielącej nas odległości, się spotykam ;)

No i tak to się zaczęło. I teraz trwa ;)